Ponownie w moich skromnych progach gości K., zapraszam do lektury:D Pszczółki się radują z takiej płodnej inwencji twórczej:D
Remont w toku. Ze szczęścia fruwała pod sufitem. Nie mogła doczekać sie momentu przeprowadzki. Co tam, że nie miała jeszcze mebli, że na drzwi do łazienki miała czekać kolejnych 6 czy nawet 7 tygodni… nieistotne! Byleby iść do siebie…. ale o tym następnym razem…
Teraz dopadł ją kryzys egzystencjalny… choć może bardziej zawodowy. Zaczęła się zastanawiać co ona jeszcze robi tu gdzie jest? W końcu nigdy nie chciała być nauczycielem… poszła na te studia nie ze względu na kwestie pedagogiczne… poszła bo zawsze lubiła angielski (no prawie zawsze 😉 ). Przez cały okres nauki powtarzała, że za nic nie pójdzie pracować do szkoły. No i masz tu babo placek. Od 10 lat siedziała w edukacji i o dziwo – UWIELBIAŁA to. Jeszcze dwa lata wcześniej nie zamieniłaby tej roboty na nic innego. Uważała, że ma super szefa, finansowo ogarnia, wiec jest OK. Zatem…. co się stało?
Zaczęło się od przygody z wicedyrektorowaniem. Długo rozmyślała czy przyjąć propozycję. No bo, co jeśli jej się nie spodoba? Przecież ona kocha uczyć, a będąc wicedyrektorem tego uczenia prawie nie będzie. Ciężka sprawa… Tak naprawdę nie było dobrej decyzji. Jak zaryzykuje to może tego żałować, ale jak nie zaryzykuje to może też będzie sobie to potem wypominać… Postanowiła podjąć wyzwanie. I to był początek końca.
Nie dość, że praktycznie przez cały rok siedziała i nie robiła nic, bo żadne zadania nie były jej przydzielane… może była niegodna… może za młoda żeby ogarnąć? Nie wiedziała… Wiedziała tyle, że siedzieć i sączyć kawę to może w domu, a do pracy przychodzi pracować… ale nie było jej dane :/
Dodatkowo, z bliższej perspektywy poznała swojego szefa. To również nie do końca jej odpowiadało. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetu. Dzięki temu była szczęśliwsza… teraz to wiedziała. Postanowiła zrezygnować. Uznała, że to nie jest fucha dla niej. Chciała wrócić do uczenia. Była przez cały czas zapewniana, że jeśli postanowi zrezygnować wraca do punktu wyjścia – odzyska swoją pracownię, dostanie klasę wychowawczą. To było kolejne kłamstwo. Nie dość, że nie odzyskała pracowni, nie dostała wychowawstwa, to jeszcze wszystkie możliwe dodatki zostały jej odebrane. Musiała zadowolić się „łysą” nauczycielską pensją (a umówmy się, nie jest ona tak wysoka jak prezentują to w mediach). Ale uznała, że trudno, zaciśnie pasa i jakoś przeżyje za te 2000zł. Postanowiła się nie przejmować zachowaniem dyrektora. Ale wendetta trwała w najlepsze – dziwne zagrywki, żeby wpakować ją w kłopoty; perfidne wymazywanie z dziennika wyliczeń semestralnych… tylko jej wyliczeń, inni nauczyciele zostali oszczędzeni. Starała się nie pokazywać po sobie, że ją to wzrusza, żeby nie dać satysfakcji. Ale wzruszało – bardzo. Miała przebłysk mikro depresji (sama sobie to tak nazwała), powróciła nerwica. Wtedy to postanowiła, że czas na kolejne zmiany. Bo zmiana mieszkania to za mało 😛 Nadszedł czas na zmianę pracy.
No bo jak długo można tkwić w miejscu, gdzie na każdym kroku człowiek jest traktowany jak niedorozwinięty, niedouczony idiota? Gdzie jest ciągle zastraszany, grozi się mu zwolnieniem na podstawie jakiegoś tam paragrafu jakiegoś tam kodeksu (wtedy okazało się, że była to groźba zwolnieniem na podstawie paragrafu dotyczącego umiejscowienia roju pszczół względem domów). Gdzie od widzimisię szanownie panującego i jego sympatii i antypatii zależy, czy odpowie „dzień dobry” czy przyjmie Cię na „audiencję”? Gdzie za psie pieniądze trzeba stawać na rzęsach, żeby naginać reguły, bo przecież rodzice przyjdą ze skargą… bo przecież to rodzic ma zawsze rację. Zastanawiała się, dlaczego w takim układzie rodzic nie weźmie na swoje barki obowiązku wyedukowania swojej pociechy, skoro nauczyciel nie ma stosownych kompetencji? Po co być w miejscu, gdzie to nauczycielowi zależy bardziej niż uczniowi? Przecież wiedzy młotkiem do głowy się nie wbije. Po co tkwić w miejscu, w którym atmosfera pracy jest po prostu TOKSYCZNA?
Kolejnym aspektem, który skłonił ją do rozważań nad zmianą pracy, były właśnie te jej zawrotne zarobki. Zupełnie nieadekwatne do wkładu jej pracy. Nie dość, że zarabia resztki z grosza, to jeszcze kochana pani księgowa nie jest w stanie wypłacić tych ochłapów w terminie. W końcu miała termin wypłaty zagwarantowany prawem. Ale czy to ważne? Księgowa jest ponad to. Przecież ona robi przelew… 28. sesją… ale to, że wypłata przychodzi 3 dni później, bo akurat wypadł weekend to nieistotne. Przecież człowiek 3 dni bez jedzenia wytrzyma.
Zrobiła sobie nawet listę wad i zalet, żeby sprawdzić czy nie dramatyzuje nadmiernie….
+ kocha to co robi
+ ma od groma wolnego, bo wakacje, bo ferie
– ale to wolne jest odgórnie narzucone, wtedy kiedy wszyscy maja wolne, kiedy wszędzie jest szczyt sezonu, kiedy jest najdrożej
– nie należy się coś takiego jak dzień z urlopu w nagłym wypadku losowym, najwyżej urlop bezpłatny (a z czego tu jeszcze „ucinać” za ten urlop?)
– zarabia psie pieniądze, bo umówmy się, po 10 latach pensja w obrębie 2000zł to żenada
– pensja jest wypłacana nieterminowo
– szef nie zachowuje się fair w stosunku do pracowników, ma ich za ludzi gorszego sortu (tak właśnie czuła)
– to jakie podejście do nauczycieli ma społeczeństwo jest po prostu katastrofalne, ciągłe obrzucanie błotem i wyzywanie od nierobów, domaganie się, żeby nauczyciel był na każde skinienie i prowadził darmowe zajęcia pozalekcyjne („bo przecież to nasz zakichany obowiązek”)
To wszystko było dla niej ekstremalnie frustrujące. Nie sądziła, że kiedykolwiek to nastąpi, ale uznała, że jak tylko ogarnie kwestie remontu i przeprowadzki zacznie aktywnie szukać pracy. Takie miała postanowienie.
I dobrze:) A teraz…Keep Calm and Carry On:)