Ponieważ post o tej tematyce pojawia się kolejny raz, może niedokładnie taki sam, aczkolwiek jednak mógłby ktoś powiedzieć „nauczycielskie bzdety”, „użalanie się” itd. to ok może i to treści sfrustrowanego nauczyciela. Ale przy aktualnej „atmosferze rządowej” gdzie walka idzie na marne, gdzie dostajemy po gębach za swoją pracę, to tak, męczy mnie jak cholera, że ludzie postrzegają nauczycielskie grono jak darmozjadów od których, a i owszem, trzeba wymagać, ale oni już dostać nic nie mogą.
Dzisiaj jednak nie będę skupiać się na nędznej płacy, kiepskim położeniu społecznym czy tam innym postrzeganiem tych ludzi jakby byli podgatunkiem. Dzisiaj chciałabym skupić się na roli nauczyciela zarówno ogólnie pojętej jak i głównie roli w życiu młodego człowieka.
Jak sama chodziłam do szkoły to nauczyciel był osobą wykształconą, o szerokiej wiedzy, szczególnie w swojej dziedzinie. I oczywiście, że na swojej drodze spotkałam takich z powołania, i takich, którzy z tym powołaniem to się minęli o wielkie kilometry. Ale właśnie taką osobą mnie poniekąd ukształtowali. Może i racja, że wyrastałam w takim czasie, kiedy to rodzice w domu byli, może i taki dom mi się po prostu trafił. Ale wydaje mi się, że jednak nie było takiej gonitwy za kasą, aż tak nie liczyły się metki na ubraniach, oczywiście były problemy, ale chyba patrząc na dzień obecny, były niczym w porównaniu z obecną sytuacją.
To oni, nauczyciele, nauczyli mnie indywidualizacji, to oni uczyli jak krowę na rowie matematyki (bo o! zgrozo! to moja pięta Achillesowa), ale dzięki temu wiem, że nie każdy jest alfą i omegą, i są dziedziny, w których jesteśmy słabi, bo sorry, nie każdy jest geniuszem!! Pech chciał, że pod koniec mojej edukacji (tej obowiązkowej) zaczęto wdrażać nowe programy, zasady itd. Indywidualizacja zeszła na dalszy plan, hasłem przewodnim stało się: myśl jak egzaminator, myśl jak autor zadania, co miał na myśli.
I teraz z punktu widzenia nauczyciela, nie zgadzam się na to, żeby każdy uzupełniał wszystko na zasadzie bo Pani/ Pan …A gdzie swój mózg, gdzie myślenie?! Brak…. Na naszych barkach leży kształtowanie młodego człowieka na osobę myślącą, ale również geniusza z wszystkich dziedzin, aby mógł zaliczyć każdy napotkany egzamin tak dobrze jak tylko autor sobie to wydumał.
Wychodzi taki młody człowiek ze szkoły ma umieć radzić sobie w życiu. Muszą iść do pracy, reprezentować coś sobą, idąc dalej, będą mieli swoje dzieci, których muszą nauczyć życia, wiedzy o świecie…Co jeśli nauczyciele ich tego nie nauczyli? Albo co gorsza odwalili swoją pracę po łebkach? Bo jak dostajesz ochłapy to i dajesz z siebie mniej. A odpowiedzialność za wiedzę społeczeństwa nie maleje.
Ostatnio zaczęłam się tak zastanawiać czy Ci wszyscy krytykanci mojego zawodu zdają sobie sprawę jakie pytania zadają nauczycielom młodzi ludzie? Czy wiedzą, że zadają pytania wszelakie, które tak naprawdę powinni zadawać rodzicom? Że temat tabu dla takiego kształtującego się człowieka, nie powinien być tabu, bo jak nie zapyta to gdzie się dowie, zaznaczmy, że internet nie jest najlepszym miejscem w niektórych przypadkach. Miałam kiedyś ucznia lat 19, który miał tak małą wiedzę na temat rozrodczości, że przychodził na zajęcia i dopytywał z taką powagą i uwagą, że zajęcia co najmniej zamieniały się z przedmiotowych na wychowawcze. Ostatnio pytali mnie uczniowie o Brexit, o to jak to możliwe, że osoba w śpiączce urodziła dziecko, o smog….to wszystko to życie codzienne, to co mogą znaleźć w internecie i telewizji, nikt ich nie pyta o zdanie w pewnych tematach, nie rozmawiają w domu.
Odpowiedzialność spoczywa na mnie, bo to co im odpowiem zapadnie im w pamięć, jakoś ich ukształtuje. I mimo, że teraz nie wydaje się to pytanie o Brexit tak istotne, to dla nich widocznie jest.
Jestem z tej grupy nauczycieli, którzy odpowiedzą im na każde pytanie, nie krępują mnie ich pytania, chociaż czasem ręcę mi opadają. Ale odpowiem, nawet jeśli wewnętrznie mnie skręca, że nie powinnam. Uważam, że to jest właśnie nieść kaganek oświaty. Nie tylko uczyć podstawy programowej, zaprogramować ich na jednotorowe myślenie, ale dać coś z siebie więcej, rozwiać ich wątpliwości, oświecić czy też poszerzyć ich światopogląd.
Zadaję pytanie RODZICOM! Czy Twoje dziecko pyta Cię, a Ty odpowiadasz monosłówkami, wracasz do swoich zadań? A wiesz co dalej się dzieję z pytaniami tych dzieci? Czy czasem nie jest warto poświęcić godziny na to, żeby przedyskutować wszystkie ciekawostki, zamiast potem zastanawiać się co poszło nie tak? Albo zrzucać odpowiedzialność na szkołę – przecież oni tam uczą, to wyjaśnią….
Więc jeśli odpowiedzialność jest tak duża to czy nie powinno się docenić naszej pracy i raczej nas wspierać niż krytykować na każdym kroku?
A teraz…Keep Calm and Carry On:)