Po wielkich przeżyciach, chwilach grozy, nagłym wyjeździe na IP z wysokim ciśnieniem, jak się później okazało zagrażającym stanem przedrzucawkowym, nagłej operacji CC Julka przyszła na świat. Przyszła dokładnie 8 maja 2017 roku w poniedziałek, o godzinie 12:05, mierząc 46 cm i ważąc całe 1950 g. Za to z APGAR 10 🙂 I z Jej przybyciem świat stanął na głowie – tak wcale nie żartuję!! Pobyt w szpitalu – przed porodem myślałam, że leży się z jakieś 4 dni – trwał całe 10 dni!! I wspominamy je bardzo kiepsko. Przeszłyśmy kilka faz – od zupełnego nieogarniania wszechświata, łapanie zawiasów w każdej chwili przez atak płaczu całodniowy aż do euforii, że wracamy do domu. Wszystko to jednak opiewało mega zmęczeniem.
Powiem szczerze – wiedziałam, że będę zmęczona, ale za „chiny ludowe” nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak można być zmęczonym. Mija miesiąc i zmęczenie narasta. A sprawa wygląda tak, że kompletnie czuję się niekompetentna w swojej roli. Nie mam bladego pojęcia co robić, jak pomóc, czy to co robię jest ok. I tak wiem, każdy tak ma. Przecież nigdy nie było się mamą / tatą i to nowość. Każdy dzień przynosi coś nowego, coś czego jeszcze nie poznaliśmy.
Tak też od dwóch tygodni męczymy się z brzuszkiem i szczerze powiedziawszy nie mamy już bladego pojęcia jak tej Małej Istotce pomóc. Ja nie jem już „prawie” nic. A od dziś jeszcze nie wolno mi jeść nabiału – tak też jak zniknę to trudno. Zmieniamy mleko tym razem już na trzecie, a czwarte mamy w zanadrzu. Podajemy dwa probiotyki, lek na brzuszek i nadal nic. Walka toczy się dalej. Plus jest taki, że przybiera na wadze i chce jeść, więc to dobrze.
Podsumowując…Bycie mamą to najtrudniejszy egzamin jaki przyszło mi zdawać w życiu. Po histerii na sali pooperacyjnej to opieka nad noworodkiem przechodzi moje pojęcie. Trzymajcie kciuki:)
Keep Calm and Carry On:)