Ci co śledzą na bieżąco … Zaczynają się poważne zmiany, od stycznia dla niektórych:) I o tym dziś Kasia, zapraszam:)
Przez ostatni rok sporo się zmieniło. Mieszkała w nowym mieszkaniu, o zakupie którego zdecydowała bardzo spontanicznie, bo zabrakło jej miejsca na książki. Cieszyła się bardzo. Chociaż droga do upragnionej przeprowadzki była długa i wyboista. W końcu musiała mieszkać przez kilka miesięcy ze swoja rodzicielką, co nie należało do najłatwiejszych przedsięwzięć. Ale najważniejsze, że się udało. Przetrwała to. W połowie lutego, po zakończonym remoncie, w końcu mogła się przeprowadzić. Tak, mieszkała jeszcze przez dłuższa chwilę na pudłach, spała na dmuchanym materacu, ale to jej nie zniechęcało. Cieszyła się przeogromnie, że była u siebie.
Jednak przeprowadzka była jednym z wielu marzeń. Gdy tylko minęła euforia, znowu zaczęła odczuwać głębokie rozczarowanie tym, że za nic w świecie nie mogła znaleźć nowej pracy. Nie, nie była bezrobotna. Wszak miała już ciepłą posadkę w szkole. I ktoś mógłby się zastanawiać co jej nie pasowało… tyle wolnego, tak mało pracy i tak wspaniałe zarobki, a ona wybrzydza? Niestety wcale nie było tak różowo. Dużo wolnego – fakt, ale tylko wtedy kiedy przewiduje to MEN, czyli w szczycie sezonu; mało pracy – tylko pozornie, bo nikt nie widzi ile nauczyciel robi poza szkołą; zarobki – śmiech na sali, zdecydowanie odbiegają od tego co prezentują media. A na to wszystko nakładała się cała atmosfera panująca w szkole.
Rozsyłała CV już od drugiego semestru, przez całe wakacje…. i nic. I nastąpił wrzesień i musiała wrócić na tą swoją „ciepłą” posadkę. Fakt, w tym roku było lepiej – dyrektor przestał jej dopiekać za rezygnację ze stanowiska wicedyrektorki, dostała klasę wychowawczą i nawet własną pracownię, dzięki czemu nie musiała biegać po szkole obwieszona jak wielbłąd. Nawet finansowo było o niebo lepiej niż rok wcześniej. Jednak niechęć pozostała. Chyba za dużo się wydarzyło, żeby mogła o tym zapomnieć. Poza tym, uczniowie też nie pomagali – z roku na rok coraz mniej im się chciało, coraz mniej im na czymkolwiek zależało… wiec dlaczego jej miało zależeć?
Po krótkiej przerwie, postanowiła wrócić do rozsyłania CV. Uznała, że jest gotowa nawet na to, żeby złożyć wypowiedzenie, byleby tylko się stąd wyrwać. Tak, idealnym rozwiązaniem byłby urlop bezpłatny, bo w jakiś sposób zabezpieczały jej ewentualny powrót, jednak liczyła się z tym, że jest to mało realne rozwiązanie, biorąc pod uwagę środek roku szkolnego. Mówi się trudno. Nie ryzykujesz, nie jedziesz. Rozsyłała. I nic. Cisza. I tak do listopada. Aż tu nagle pewnej listopadowej środy zadzwonił telefon. Ku swojemu zdziwieniu została zaproszona na rozmowę rekrutacyjną, która miała odbyć się w jej urodziny. Oczywiście, że chciała na nią iść. Była przekonana, że nic z tego nie będzie, w końcu miało to być stanowisko asystenckie, a ona miała dość określone oczekiwania finansowe, które w jej przekonaniu były zbyt wysokie w tym przypadku. Ale trudno, zdobędzie chociaż jakieś doświadczenie w rozmowach o pracę – to chyba dość przydatne.
Na rozmowę przyszła na totalnym luzie. Po co się stresować, skoro i tak wiesz, czym to się skończy. Musiała powiedzieć o sobie, czym się zajmuje, podać swoje trzy zalety, ale również przyznać za co była krytykowana. Starała się na wszystkie pytania odpowiadać szczerze, zgodnie z prawdą, bez zbędnego koloryzowania. Na koniec dowiedziała się, że rekrutacja będzie przebiegać w dwóch etapach. Na pierwszym właśnie była, drugim miała być rozmowa z kierownikiem łódzkiego oddziału firmy. Sądziła, że po przedstawieniu swoich oczekiwań finansowych oraz czasu, kiedy ewentualnie mogłaby podjąć pracę skreśliła się w przedbiegach. A szkoda, bo z opisu działalności firmy uznała, że niezwykle miło byłoby tu pracować, wszystko brzmiało niezwykle ekscytująco. Jednak nie liczyła na odzew. Aż tu w kolejną środę jej telefon znowu zadzwonił. Została zaproszona na kolejną rozmowę. Bajka! Kolejne spotkanie było zdecydowanie mnie formalne niż to pierwsze, bardziej swobodne. Dostrzeżono, że ma zrobiony kurs kadrowy, że jest entuzjastycznie nastawiona do zmiany zajęcia. Oczywiście poruszony został temat terminu rozpoczęcia pracy. To był przeogromny minus i pomimo tylu pozytywów mógł on zaważyć na decyzji, bo czas był niezwykle kluczowy. Firma potrzebowała kogoś na już, a nie za trzy miesiące (a tyle trwał jej okres wypowiedzenia). Ale… zadzwonili, chcieli dać jej tę pracę. „Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu zatrudniać kogoś, kto jest dostępny od razu, ale do kogo nie jesteśmy przekonani” powiedzieli.
Następnego dnia poszła do dyrektora. Miała opracowaną strategię: najpierw prośba o urlop bezpłatny, jeśli nie wypali to wypowiedzenie za porozumieniem stron, w ostateczności wypowiedzenie z zachowaniem okresu wypowiedzenia. Postanowiła wyłożyć kawę na ławę, powiedzieć wprost dlaczego odchodzi, uznała, że to będzie najlepsze rozwiązanie. O dziwo decyzję pozytywną uzyskała już przy pierwszym punkcie. Dyrektor zgodził się udzielić jej urlop na cały drugi semestr.
A od stycznia… ahoj przygodo… nowy początek… czas realizować kolejne marzenie.
A teraz…Keep Calm and Carry On:)