Moi regularni czytelnicy wiedzą, że na początku maja odbył się w Warszawie Kongres Języków Obcych PASE, o którym kolejni baczni obserwatorzy Instagrama zapewne również wiedzą, a przypadkiem komuś ten wątek umknął to dziś opowiem jak było, czy było warto i w ogóle co gdzie po co itd….
Wyjechałyśmy w piątek Polskim Busem, niestety tym razem wyjechałyśmy z opóźnieniem, zatem i dojechałyśmy po czasie. No cóż, „przesyłka” została odebrana i spokojne eskortowana do hotelu. Wynajęłyśmy pokój w Hotelu Gromada Centrum i to było najlepsze, 10 minut do Nowego Świata, samo centrum, mimo małych mankamentów o których zapewne K. by zaraz się tu rozpisała, mianowicie MEGA niewygodne łóżka i średnio fajna łazienka (zapach nie zachęcał). Mimo tego, tak blisko wszędzie to jeszcze nie miałyśmy, do tego cena nie była wygórowana, porównywalna do naszych poprzednich rezerwacji. Do tego zaskoczyły nas okna, które były od podłogi po sufit i można było stracić równowagę, bo wrażenie optyczne naprawdę dziwne, do tego widok, wg mojego telefonu na „świeczkę”:)
Wieczór zakończył się miłym spacerem i kolacją, średnio zdrową, ale przecież czasem można:D Czy się wyspałyśmy, no raczej nie bardzo, chociaż jak na nas, w sobotę rano dostałyśmy się do Uniwersytetu Warszawskiego (Stary BUW) na czas zahaczając jeszcze o kawę, więc wynik czasowy piękny.
Samo wydarzenie jest naszym czwartym, zatem mogę szczerze powiedzieć, że jesteśmy weterankami. Kongres to wydarzenie pełne wykładów wielojęzycznych, pełno niespodzianek, książek i takiego powiewu świeżości oraz powiew nauczycielskiego/lektorskiego świata. Osobiście uważam, że wydarzenie jest dość drogie – kongres ok. 350 zł, hotel ok. 150 zł, bus ok. 25 zł i trzeba jeszcze coś zjeść, może kupić, więc suma się robi spora. Ale nie wiem czy K. się ze mną zgodzi, nie szkoda mi tej kasy, uważam, że warto, chociażby dla oderwania się od rzeczywistości i może złapania jakiś dodatkowych pomysłów.
Wykłady w większości były ciekawe, mocno w tym roku skoncentrowane na tzw. higher education. Aczkolwiek, kilka pomysłów zostało mi w głowie i naprawdę zamierzam je wykorzystać w pracy.
Prelegenci nie tylko z Polski, ale i z zagranicy wykonali kawał pracy, dzięki czemu mogłyśmy brać udział w czwartej edycji Kongresu.
W sobotę wieczorem i w niedzielę zafundowałyśmy sobie spacerki, poniżej kilka zdjęć:)
Do tego na kongresie dokarmiane byłyśmy ciastkami, pomijając lunche:)
A same dokarmiałyśmy się przed powrotem pychotą makaronową ze szpinakiem i kurczakiem. Ponownie bowiem zawitałyśmy w restauracji Corleone na ul. Nowy Świat, zatem jeśli wracamy tam to może oznaczać jedno – smakowało.
A na koniec miałyśmy nie lada przyjemność brać udział w występie Teatru Improwizowany Klancyk, jeśli ktoś z Was będzie miał możliwość to się nie wahajcie – ubawiłyśmy się przednio!!! Tak mnie policzki bolały, że aż trudno w to uwierzyć 😀 Brać udział w tworzeniu spektaklu czy też patrzeć, jak zmienia się treść przedstawienia – bezcenne!
A tak w ogóle, podejrzewane byłyśmy o jakiś lans w „stolycy”- mnie tam nic na ten temat nie wiadomo!
A teraz….Keep Calm and Carry On 🙂 i byle do następnego roku!