Ja zwariuję!!!

przez j

Tytuł zapewne nie naprowadza na to co mam do napisania… Ostatnio ktoś (bardzo ważny) stwierdził, że z tego co opowiadam o swojej pracy, o tym co się w niej dzieje, można by książkę napisać. I powiem Wam, że chyba tak. Oczywiście bez ujawniania nazwisk, gdyż to jest karalne, ale to co się dzieję nie dość, że doprowadza mnie do szewskiej pasji, to zakrawa na film, tylko gatunek nieokreślony, bo komedia, psychologiczny i groteska w jednym to zapewne i tak mało powiedziane.

Od jakiegoś listopada w mojej klasie wychowawczej jest osobnik, który sprawia problemy wychowawcze, ba jego mama sprawia jeszcze większe problemy. I szczerze powiedziawszy, sama już nie wiem co o tym myśleć, a o robieniu czegokolwiek nie wspomnę. Wypompowuje mnie to całkowicie.

Wyobraźcie sobie taki obrazek, scenka rodzajowa w filmie…. Wieś zabita dechami (takie wrażenie mam) i nagle nastolatek chce zażyć wielkiego świata, wybiera szkołę w Wielkim Mieście….. Pojawia się agresor i nic nie bojący się gagatek z Koziej Wólki. I tu akcja zaczyna się zapętlać.

Nie ma zeszytu – bo po co. Nie ma książki – no przecież nie potrzebuje, ma głowę. Mocny w gadaniu, słaby w działaniu. Przerzućmy się do komedii…. Co pięć minut mama rzeczonego dzwoni do: sekretariatu, dyrektora, wychowawcy….Uwaga! Tylko dla ludzi o mocnych nerwach!!! Żeby dowiedzieć się czy dzieciak w szkole jest, czy dotarł, ile ma lekcji, o której kończy i  „proszę mu przekazać, żeby oddzwonił” lub jak kto woli dla urozmaicenia „chce rozmawiać z synem”.

Przychodzi do zebrania, wychowawca się produkuje, mówi co dobrze (choć tego jest mało), wskazuje co jest problemem. I co słyszy w zamian: Mój syn nie pali, nie pije, to wszystko koledzy. Myślę sobie, dobrze, że dzieciak przybył z matką, można skonfrontować rzeczywistość. Sadzam „gwiazdora” i  rzeczę: Misiu, powiedz Mamusi od kiedy palisz. Dzieciak się wykręca, że nie, „no co Pani”. Powtarzam, widząc, że nie odpuszczę, stwierdza fakt: od września. Siedząca obok Mama mówi: nie, mój syn nie pali. No przecież by wiedziała. Patrzę na kobietę dość skonfundowana, myślę: nie no przecież siedzimy w jednym pomieszczeniu, głucha nie jest, jak może wypierać to co słyszy. Dzieciak posuwa się dalej, twierdzi, że po setce alkoholu to pijany nie jest, Matka na to jak wyżej: nie, no nie mój syn nie pije….

 

Innym razem dzwonię do Matki (nieBoskiej i zdecydowanie nieKomunikującej) powiedzieć, że dzieciak zwiał ze szkoły. Mamy powiedzmy Styczeń (to dość istotna informacja w opowieści), a ona do mnie wtedy mówi: Bo Pani wie, ostatnio koledzy go tak namówili cały mokry wrócił do domu, ulewa była, a w „Złotoryji” wywrócił się tir. To sobie myślę, cholera jasna, jaki ma związek z ulewą, która miała miejsce we wrześniu, a chłopak wtedy nawet naszym uczniem nie był. No ja zwariuję!!

Nie było dnia kiedy z ową mamą nie rozmawiałam przez telefon, począwszy od tego, że dzień w dzień chciała tylko wiedzieć czy dzieciak jest w szkole, kiedy kończy lekcję. A jak chłopak narozrabia czytaj przyjedzie pijany do swojej „Złotoryji” to wina kolegów i w domyśle zapewne szkoły. Pali papierosy, bo jak to mama mi w jednej z rozmów wywrzeszczała jakaś koleżanka kupiła i mu dała (UWAGA!)  papierosy na bezpłodność….No ja zwariuję!!! Często też dzwoni i mówi: Psze Pani, Pani mu zabierze telefon/epapierosa itd, bo koledzy mają zły wpływ i ona nie wie jak to możliwe, toż to grzeczne dziecko nie pali i generalnie złoto nie człowiek. Po czym gdy chcę aby własność dziecka odebrała, ta mi mówi zaskoczona czy musi. Ja zwariujęęęęę!!!! Czy ona słyszy co mówi, najpierw zabierz mu Pani, ja odbiorę, poświęcę się i do Wielkiego Miast przybędę. A za chwilę, czy ona właściwie musi ze wsi się ruszyć…..

Ostatnie ekscesy miały chwilę temu miejsce. Najpierw dwa nieodebrane połączenia, oddzwaniam, kobieta mówi, że gagatek się spóźni, ale żebym mu powiedziała, że ma do niej zadzwonić jak dojedzie. Po czym się okazuje, że on obok niej stoi, to po cholerę mam mu mówić, jak słyszy…. Dwa nieodebrane w międzyczasie, w którym to miał dojechać do szkoły, oddzwaniam, choć dzieciaka jeszcze nie ma. A w słuchawce słyszę magiczne pytanie, na które już reaguję mdłościami, czy jest, dotarł, żyje?! No więc uprzejmie donoszę, że syna Jej Pierworodnego (tak zakładam) nie ma. A ona w krzyk, że trzeba go szukać, toż powiedział Jej już, że w szkole jest. Jak ja mogę być taka nieczuła i nie wybiec z klasy, gdzie zaznaczmy mam pod opieką innych uczniów i nie szukam Młodocianego. Mówię kobiecie, że rozmawiać nie będę jeśli nie przestanie na mnie krzyczeć. A ta znowu wrzeszczy, tak, że w owej „Złotoryji” wszyscy włącznie z kurami wiedzą jakaż ja jestem wredna, a Wielkie Miasto to na syna Jej czycha za rogiem i to z maczetą niewątpliwie….Dodaje natchniona agresją matka ucznia: Czy ja też bym nic nie zrobiła jakby o moje dziecko chodziło?! Trzeba szukać, toż on chory, może być w niebezpieczeństwie?! Jakim się pytam, brak rzetelnej informacji. Mówię Uniesionej w nerwach Matce, żeby na mnie nie darła się (oczywiście w sposób dyplomatyczny), a ona, że jak nie chcę z nią rozmawiać, to pogadam sobie z policją, bo to co się dzieje to skandal.

Myślę sobie, że się baba telewizji naoglądała. Ale mnie, grozić policją?!?!? No way, Kochana. Ja może i wredotę mam za pazuchą, może i złośliwa bywam, ale żeby takie rzeczy….Jak żyję bredni nie słyszałam takich, żeby mi grozić!!!

A właściwie, niech dzwoni i pisze, niech donosi na policję. Się szybko zorientują z kim do czynienia mają.

I tak dzień w dzień, a potem się dziwią, czemu ludzie nie chcą dalej w nauczycielstwie?! No właśnie między innymi dlatego, bo użeranie się z takimi jednostkami wykańcza psychicznie….

A teraz…idę się zrelaksować na dywanie:) Keep Calm and Carry On:)

You may also like

Napisz komentarz