Był 29 listopada 2018 roku, czwartek. Po pracy wróciła do domu. W czwartki pracowała krótko i juz od godziny 11 była wolna. Ale nie mogła się zrelaksować. To był bardzo ważny dzień… ważny i ekstremalnie stresujący…. nie mogła usiedzieć w miejscu. Krążyła po klitce jak krążownik. Co ją tak poruszyło? Otóż tego dnia miała podpisać Akt Notarialny. No ale przecież to super, w końcu coś się ruszyło, czemu aż tak się denerwowała? Sama perspektywa spotkania się z kupującymi (mała litera z pełną premedytacją, bo w końcu na wielką trzeba sobie zasłużyć) podnosiła jej ciśnienie do granic możliwości. Nie pomagała nawet świadomość, że nie jedzie tam sama. Jechał z nią jej znajomy Prawnik. Dla wsparcia. Żeby nieco zrównoważyć siły.
Pojechali. Można by powiedzieć, że wylądowali na obcej planecie. W końcu kupujący wymyślili sobie Notariusza w Aleksandrowie Łódzkim. Jadąc tam, czuła się jakby jechała na wakacje… polnymi drogami, przez wieś. Udało się. Dotarli. Powitanie w kancelarii było dość oschłe. Postrzelony Notariusz w pierwszym odruchu uznał, że przyjechała z pierwszym lepszym gościem z ulicy i miał wątpliwość czy wpuścić delikwenta do gabinetu. Chwilę mu zajęło pojęcie, że owy delikwent jest MECENASEM, a wtedy jego wątpliwości „przeminęły z wiatrem”.
Sądziła, że wizyta nie potrwa długo. W końcu na podpisaniu Aktu Notarialnego na swoje nowe mieszkanie poświęciła około godziny, ale to zapewne przez to, że „jej” Notariusz był straszliwą gadułą. Ten sprawiał wrażenie koszmarnego formalisty, ale milczka. To nie mogło trwać długo. I tym razem (dla odmiany oczywiście) się myliła. Spędzili tam półtorej godziny! PÓŁTOREJ!!! Głównie siedząc w gabinecie bez Notariusza, bo ten krążył po kancelarii i w międzyczasie zajmował się innymi klientami. W końcu wrócił. Rozpoczął czytanie Aktu. I tu się nie pomyliła w osądzie. Był formalistą. Potwornym. Czytał ten Akt z najdrobniejszymi szczegółami – numery konta, numer umowy kredytowej… ba! nawet w najdrobniejszych szczegółach odczytał położenie klitki, bo przecież sam adres to za mało – powiedział na jakiej działce stoi blok i w którym sektorze. Wiedziała, że takie rzeczy muszą być w Akcie, ale po co to czytać? Przecież i tak nikt nie jest w stanie tego zweryfikować.
Podpisali. Finally! Ale to i tak nie był sukces. Podejmując decyzję o zakupie klitki, kupujący mięli świadomość, że będzie ona dostępna od 1 stycznia 2019. Wiedzieli. Ale Notariusz namotał im w tych ich małych makówkach i nagle okazało się, że skoro mają Akt to klitka jest ich (niewątpliwie) i natychmiast chcą ją odebrać. NATYCHMIAST!! Ale jak miała się wynieść, skoro jej nowe mieszkanie nie nadawało się do wprowadzenia? W ogóle ich to nie interesowało. Jak małe dzieci – ja chcem i już!
Udało jej się wynegocjować tydzień na spakowanie się i wywiezienie rzeczy. A trochę tego było… w końcu mieszkała tu przez blisko dekadę. Pakując te wszystkie ciuchy, talerze, garnki, szklanki, kubki, ręczniki, pościele zaczęła się zastanawiać jak ona dała radę to wszystko pomieścić na tak małej powierzchni… zaklęcie zmiejszająco-zwiększające? Hmm… Spakowała się. Nie całkowicie, bo pudła stojące na podłodze zaczynały juz blokować możliwość przemieszczania się po klitce. Musiała się wstrzymać.
Na weekend umówiła się z ekipą transportową, która miała zabrać sprzęty – lodówkę, pralkę, zmywarkę i dwa rowery z komórki. Resztę miała przewieźć samochodem z pomocą swoich dwóch najukochańszych Pszczółek Pomocnic. Tak też się stało. Ekipa przyjechała, zabrała co miała zabrać plus kilka najcięższych pudeł z talerzami i garnkami, trochę książek (i żeby nie było wątpliwości – pudła znosiła z pomocą jednego Pszczółka Pomocnika, bo ekipa tylko powierzchnię transportową udostępniła, nie siłę fizyczną). Pojechała z nimi do nowego mieszkania i proces noszenia zaczął się od nowa… tym razem pod górę. Oj, było ciężko. Tym razem musiała nosić sama, bo Pszczółki zostały w klitce i dopakowywały resztę motłochu. Myślała, że ręce je odpadną, kręgosłup wbije się w ziemię, a nogi zamienią się w galaretkę. Wtedy dołączył do niej wcześniej wspomniany Pszczółek. Wnieśli kolejna partię klamotów. Wrócili do klitki. Zapakowali dwa samochody, zabrali biedną Pszczółkę, która pół dnia siedziała tam sama i uparcie pakowała rzeczy do pudeł i worków i pojechali kolejnym kursem. Ale to nie był koniec. Wywieźli na tą chwilę tylko to co nie było jej potrzebne w codziennej egzystencji.
Reszta miała trafić do jej Rodzicielki. Bo to tam miała odbyć swoją kwarantannę. Fakt, miała inną alternatywę. Wszak Pszczółki zaoferowały, że ją przygarną, ale nie mogła im tego zrobić. Nie mogła na aż tak długo się do nich wprowadzić. Przecież remont miał się rozpocząć dopiero w styczniu. Czyli musiałaby mieszkać w ich Ulu przez jakieś dwa miesiące. Nie mogła. Zatem na początek wybrała Rodzicielkę. Wiedziała, że nie będzie łatwo, w końcu zawsze miały problem żeby się dogadać. Ale miała świadomość, że jeśli nie wytrzyma to Pszczółki ją przygarną.
Musiała uzbroić się w cierpliwość…
A teraz…Keep Calm and Carry On:)