Wiedziała, że nie będzie łatwo. W końcu nigdy nie dogadywała się ze swoją mamą. Ale co miała zrobić? Musiała się do niej wprowadzić, skoro zmuszono ją do natychmiastowego oddania klitki. Tak, tak, dostała propozycję przygarnięcia od swoich Pszczółek Pomocnic. Oczywiście. Ale nie mogła na tak długo się do nich wprowadzić. Tu nie chodziło o tydzień czy dwa…. przed nią był cały miesiąc czekania, aż remont się zacznie, a potem pewnie kolejny, żeby się skończył….
Rodzicielka z radością rozpowiadała wszem i wobec, że pewnie będą razem mieszkały przez co najmniej trzy miesiące. Jej niedoczekanie… za żadne skarby świata. Nie wytrzymałaby tu aż tak długo. Wyniesie się jeszcze w styczniu, choćby miała spać na materacu, w tym całym pyle… wyniesie się. Żeby tylko łazienka i kuchnia były wstępnie gotowe do użytku. To jej wystarczy.
Minęły zaledwie dwa tygodnie wspólnego mieszkania, a już miała po dziurki w nosie tej całej „imprezy”. Mieszkały razem przez ponad 20 lat i to były naprawdę ciężkie lata. Ciągła kontrola, pretensje, że kubek odstawiła w nieodpowiednie miejsce, że ominęła pyłek podczas wycierania kurzu. Nie posiadała się z radości jak w końcu mogła się wyprowadzić, pójść na swoje. Ale nie, nie miejcie złudzeń, nie wybrała sama mieszkania… nie było jej dane. Nawet wtedy, chciała kupić mieszkanie do remontu, żeby zagospodarować je po swojemu. Tak, rozważała coś małego. Wychodziła z założenia, że jeden pokój w zupełności jej wystarczy. Przeglądała oferty w Internecie, debatowała… aż tu nagle okazało się, że jej kuzynka sprzedaje mieszkanie. Jej mama od razu zapaliła się do pomysłu, żeby je kupić. W końcu najlepiej kupić od członka rodziny, bo wiesz co kupujesz. No właśnie. WIESZ. Wiesz, że klitka latem jest nie do zniesienia, wiesz, że panują tam wtedy piekielne upały… WIESZ. Nieistotne. Ważne, że od rodziny. Rodzicielka się uwzięła, pomimo sprzeciwów. I stało się. Nieszczęśnica beztrosko pojechała sobie w swoje ukochane góry, żeby się zrelaksować, odpocząć. Siedziała wtedy przy kufelku piwa, kiedy zadzwonił telefon. „Kupujemy mieszkanie od A” usłyszała. „Ale jak to? Ja go nie chce!”, zbulwersowała się. „Oj tam, już zaczęłam załatwiać kredyt”. I tak oto jej cudowne wakacje zostały zrujnowane. Bo przecież to oczywiste, że mieszkanie w którym będzie mieszkać nie będzie jej wyborem.
Potem w miarę się przyzwyczaiła, doszła do wniosku, że lepsze to niż mieszkanie pod jednym dachem z despotką. I męczyła się tak przez blisko dekadę. Aż nadszedł ten moment kiedy musiała wrócić do mamusi. Zajęła swój stary pokój, który już nie był jej pokojem. W końcu mama zagospodarowała go sobie na sypialnię. No ale trudno. Musiała to jakoś przeżyć.
Pierwszy tydzień minął bardzo szybko. Prawie wcale się nie widywały. Schody zaczęły się wraz z drugim tygodniem. Mama jest osobą palącą. A dym papierosowy jest czymś czego nasza nieszczęśnica nie jest w stanie znieść. Od razu zaczyna ja boleć głowa, gardło… dusi się. Ale co miała zrobić? Mama nie widziała żadnego problemu: „Przecież nie palę w domu”. Fakt, wychodziła na balkon. Ale co z tego, jak okno było rozszczelnione i cały dym wpadał do mieszkania? Ten argument w ogóle nie trafiał. Ba! Nie trafiał nawet ten o raku płuc. W końcu w rodzinie taki przypadek się pojawił… i to w tej najbliższej. Najwyraźniej to też za mało.
Kolejnym aspektem były okna. To, że przez całą dobę każde okno w mieszkaniu było otwarte w jakimś stopniu. Co tam, że grudzień, że zimno, że wieje… nieszczęśnica ciągle chodziła przemarznięta. Pies też nie wyglądał na zadowolonego, wszak nie należy do największych, a jak robi się przeciąg to najbardziej wieje właśnie przy podłodze.
Potem doszło jeszcze mówienie z pełną buzią, mlaskanie i żegotanie garnkami o świcie – tak na wszelki wypadek jakby chciała dłużej pospać. Ciągłe stereo, bo przecież jeden telewizor na chodzie to za mało. Trzeba włączyć oba, najlepiej na różnych kanałach, a potem do tego wszystkiego dorzucić jeszcze filmik na yt. Ciągłe narzekanie, jak to mama się źle czuje, jaka to jest zmęczona, jak to bolą ją kolana i jak to się schylać nie może. Ale jak przyszło pojechać do sklepu to nagle o wszystkim zapomniała i biegała jak sarenka. Oczywiście uprzednio, bardzo ekspresywnie dając upust swemu niezadowoleniu, że w sklepie na półkach było pusto… nie do pomyślenia tak przed świętami.
Aha! No i pretensje, że przecież za często bywa u przyjaciół. Bo kto to pomyślał, żeby być w piątek i chcieć tam jechać jeszcze w sobotę? I jak ona mogła tak długo siedzieć u kogoś? Przecież Pszczółki mogą być tym zmęczone, pewnie chcą w końcu pobyć same! I argument, że to nie ona się wprasza tylko jest zapraszana w ogólnie nie miał racji bytu. A jak padło hasło, że sama obsługuje się ich lodówką, sama sobie herbatę i kawę robi (bo Pszczółka uznała, że nie będzie jej obsługiwać, w końcu wie gdzie co jest) to myślała, że mama padnie i już więcej nie wstanie.
I zaczęło się: „A kiedy jedziesz? O której? A po co? A kiedy wrócisz? A przyjdziesz zanim wyjdę do pracy?” Kontrola – reaktywacja. I nie w smak mamie było to, że nie chciała się spowiadać – za stara już na to była.
Zaciskała zęby z całych sił, żeby to przetrwać. Ale nie wiedziała jak długo jeszcze wytrzyma….
Ze strony Pszczółek, na łamach mego skromnego bloga, ponawiam propozycje kąta na czas oczekiwania:) I tak nie wpraszasz się, jesteś częścią tej cudownie zakręconej rodziny, więc zakładam, że będzie raz, dwa, a nawet siedem razy w tygodniu:) Pamiętaj! Już zaraz koniec grudnia!
A teraz…Keep Calm and Carry On:)