Jak dobrze wiecie w ostatnich dniach czerwca wyjechałam razem z Moją Kasią na obóz/kolonie. Ponieważ nigdy wcześniej nie miałam „przyjemności” bycia opiekunem na takim wyjeździe, przez długi czas broniłam się jak mogłam, że nie chcę, nie dla mnie, bo to przecież praca 24h. Ale ugięłam się w momencie, kiedy usłyszałam, że wyjazd jest nad morze. Kto mnie zna ten wie – morze to mój świat – kocham, uwielbiam o ile da się coś czuć do morza, to ja właśnie to czuję:D Zatem pełna radości, że zobaczę morze, że poczuję ten zapach morski – słona woda, duża przestrzeń, bryza, piasek – czekałam na ten dzień i odliczałam.
I tak nadszedł ten dzień, ta chwila i….w autokarze nie było źle mieliśmy komplet, od wejścia można było rzec, że coś było na rzeczy…Miałyśmy mieć inną grupę, ale Kasia jako wojownik walczyła i wywalczyła obóz, który faktycznie pierwotnie był nam przypisany. Tak czy siak, dzieci trochę gadały, pod koniec coś zaczęło im odbijać, ale bez problemu dojechałyśmy, trochę zmęczone podróżą, ale jednak już w nadmorskich klimatach (chociaż tylko ja tą kwestię dostrzegałam, gdyż Kasia to górskie stworzenie;) ).
Pierwszy wieczór – długi – to było rozkwaterowanie – walka o wspólny pokój, potem o wspólną grupę. Jak się okazało później grupę, która doprowadziła nas na skraj nerwicy.
Tak czy owak, hotel / ośrodek o walorach hotelowych był ładny, zadbany, estetycznie wykończony. Pokoje małe, ale wystarczające, z łazienką. Jedzenie w większości zjadliwe, chociaż nie zawsze trafiały w nasz gust – nie dramatyzujmy, to był najmniejszy problem, jadło się i tyle.
Jaka była moja reakcja?! Gdyby ktoś przyjechał po mnie w 5 minut byłabym gotowa wrócić do domu. Ale nie ma tak dobrze, niestety. Po pierwsze – umowa, po drugie – w tej niedoli jesteśmy razem.
Zatem walka się toczyła, od pierwszej nocy czyli ciszy nocnej, kto śpi, gdzie śpi, przez kto co chce, czego nie chce… Sumując rodzaj grupy – roszczeniowa, bezczelna, nic nie chcąca, wiecznie obrażona, sfochowana i tyle…
Łeba zmieniła się nie do poznania, jednak lata lecą i miasta też się zmieniają. A wyjście i czas wolny dla grupy to dla nas chwila wybawienia, ale tak krótka, że chwilami nie dostrzegałyśmy zmiany. Ten czas to wieczna walka, straciłyśmy orientację, który jest dzień tygodnia, godzina, żyje się mniej więcej od śniadania do obiadu i od obiadu do kolacji. Pomiędzy niestety nadal walka. Walką była pobudka, cisza nocna, zbiórka, wyjście gdziekolwiek…..
AAA niech Was nie zwiedzie uśmiech na naszych twarzach – do zdjęcia wypadało:)
A organizacja nie pomagała…Bo nie wiem jak Wy, ale ja pamiętam, że na kolonie/obóz jeździ się po to, żeby odpocząć, a nie nadal pracować…A program napisany przez nota bene „bardzo kompetentną” osobę z firmy, która wysyłała naszą grupę na wakacje spowodował, że gwiazdy nasze były notorycznie nie zadowolone. Zaczęłyśmy właściwie wychodzić z założenia, że one są niezadowolone z życia generalnie. Do tego miałyśmy bardzo „kompetentną” w swoim fachu obserwatorkę. Bo nie ma jak do oceny pracy pedagogów, funkcjonowania obozu wysłać osobę na co dzień zajmującą się technicznymi kwestiami jak np. powierzchnie płaskie, przyjmowanie nakryć wierzchnich?!
Jak żeśmy sobie coś zaplanowały, dziewczyny przyjęły to do wiadomości to….nie, oczywiście, nie mogłyśmy tego zrobić, bo było co innego, bo się poskarżyły, bo coś….I wszystko zawsze się waliło. Owszem było kilka wyjść na plaże…
Owszem, była i wycieczka…
Ale to co miało miejsce na koniec i tak dosypało żaru do naszej frustracji, złości jakkolwiek byście tego nie nazwali… W środę przed powrotem, okazało się, że ja wracam w piątek, Kasia w czwartek, Kasia do Łodzi, a ja do Warszawy…Bo logistycznie im tak pasuje. Ale nie mogli nam tego zakomunikować wcześniej, że praktykują takie rzeczy, bo po co. Przez telefon za to usłyszałam, że jesteśmy tam z łaski, że ciągle z nami problem, że jesteśmy złe i w ogóle. A złość narastała, bo „pani” nie wiedziała nawet co mówi, bo jej do diaska nie było na miejscu…Ale co z tego, za moment po zakończeniu ze mną rozmowy, pod innym pretekstem zadzwoniła do naszej dyrekcji?! W jakim celu się pytam, w jakim?! Bo, że pretekst miała – ok, zawsze się znajdzie, ale żeby od razu na nas narzekać?! Sorry, ale my chyba jesteśmy dorosłe i wyjazd ten nie był naszym poleceniem służbowym, więc HELLO!! Ale nie, po co, głupota ludzi nas musi do końca powalić….
Kilka elementów wyjazdu na co nie możemy narzekać to POGODA – bajkowa, ciepła, wręcz upalna, KADRA – sympatyczna, komunikatywna i SWOJE WŁASNE TOWARZYSTWO – gdyby nie było Kasi to chyba bym umarła..
TU I TERAZ mogę powiedzieć ze stu procentową pewnością NIGDY WIĘCEJ!!!!!! Nigdy więcej nie pojadę na żaden obóz, owszem mogę popilnować „swoich” dzieci (znajomych), ale nigdy więcej cudzych, spuszczonych ze smyczy, małych, okropnych, wiecznie nieszczęśliwych…..AAAAAAAaaaaaaaaaaa!!!
Ale widoki i tak były fajne:)
PS. No i oczywiście – wielce profesjonalna dziewoja miała z naszymi gwiazdami mieć paznokcie – well, wiecie, że ja mam hopla na punkcie paznokci, ale żeby zrobić hybrydy, które przetrwały godzinę przy dobrych wiatrach – to takiego cuda to ja jeszcze nie widziałam jak żyję. Pomijając, że jak się cholera jasna maluje paznokcie to nie maluje się skórek, tak, żeby ten „żel” wylewał się na boki -really?!!! Żałuję, że nie uwieczniłam tego na zdjęciach… No tak czy owak KONIEC!
A teraz…Wreszcie!! Mogę odpocząć!! …. Keep Calm and Carry On:)