W tym roku również odwiedziłam kraj o kształcie buta, również na północy czyli Italy, dokładnie Bergamo/Verdello/Milan. Włochy charakteryzują się mega ilością rond, ale również północ pełna jest pól, ogrodów. To zdecydowanie różniące się rejony od południa, a wszystko co nam się kojarzy z Italią z filmów to na bank będzie mocno różniące się od tego co zastaniemy na północy.
I owszem wszędzie będzie czas siesty czyli w okolicach 12/14, nie kupicie nic w sklepie, nie napijecie się kawy, no chyba, że w dużym mieście takim jak Milan – tam część sklepów pozostanie otwarta tak jak restauracje czy kawiarnie. Czas posiłków też jest zróżnicowany tak jak to co się tam je w odróżnieniu do tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni.
Śniadanie to zawsze espresso i brushetta czyli swoisty croissant z nadzieniem, poranne godziny czyli 8/9. Zatem po tak małym śniadaniu obiad jest zdecydowanie wcześniej 12, a w szkołach 11:30. Następnie pije się kawę w okolicach 16, a od 18 zaczyna się aperitif czyli drink z przekąskami. Kolacja to godziny 20/21 i to danie jest największe w całym dniu – pizza, typowe obiednie dania.
Jednak pierwszy raz uczestniczyłam w uroczystości chrztu co wiązało się ze swego rodzaju przyjęciem. Tak jak w Polsce w przypadku przyjęcia po chrzcie jest to obiad, ale u nas wygląda to tak, że większość przystawek stoi na stole właściwie do końca, jest pierwsze i drugie danie i na koniec ciasto, które również stoi na stołach. A tam….Well, jest zdecydowanie inaczej.
Po przyjściu do restauracji przyszedł czas na przystawki, które były po kolei przynoszone przez kelnerki i jak goście zaczynali jeść, ale jeszcze nie wszystko zostawało zjedzone, kelnerki zabierały talerze z tymi przystawkami, oczywiście co pewien czas pytały czy mogą zabrać, za chwile przychodziło pierwsze danie, potem po jakiś 15 minutach kolejne i tak trzy razy aż do cytrynowego sorbetu, następnie tort, który przynosili każdemu po kawałku i szampan. Częstotliwość jedzenia była oszałamiająca – nigdy tak szybko i tak rożnych dań nie jadłam w jedno popołudnie. Od pizzy, przez pastę, rybę, sorbet na torcie i szampanie kończąc.
Jak jedziecie na takie przyjęcia do Włoch to pamiętajcie, że jak zostawicie na talerzu to Wam zabiorą i nie dojecie, i za chwile dostaniecie kolejne danie:D
Tradycją we Włoszech jest jeszcze to, że każdy gość uroczystości otrzymuje upominek – tzw. bombonierę (nie kojarzcie sobie z bombonierką czekoladek;)) czyli coś co na bank będzie zawierać pięć migdałków w lukrze czyli confetti. Mają symbolizować życzenia. I tym razem było takie oto cudo:)
Poza tym Milan – stolica mody i tym razem przeszłam się po ulicach na których jest Gucci, Dior, Dolce&Gabbana i wiele innych z tej półki sklepów, samochody jakie tam parkują czy obsługa, która tam jest zapiera dech w piersiach. Ale to co zaskakujące i niewątpliwie ciągle będzie mnie zaskakiwać to zieleń na dachach i balkonach:D
Kilka zdjęć z wyjazdu…A teraz wracać trzeba do szarej rzeczywistości…
A teraz…Keep Calm and Carry On 🙂